piątek, 26 lipca 2013

Co pali Maciej Dachowiec?

Zaobserwowałem niespodziewanie duże zainteresowanie tą kwestią. Rozumiem, że wynika z troski o moje zdrowie, odpowiadam więc – niebieskie wielbłądy. Nie mam pojęcia czy zwiększa to czy zmniejsza moje szanse na raka, koklusz, suchoty czy w końcu rzeżączkę, wiem jednak czego Maciejowi zapalić nie wolno.

Nie wolno, bo Państwo jako dobry wujek, wsadziłoby mnie za to do ciupy. Podczas gdy ja zupełnie tej troski ze strony aparatu ścigania nie rozumiem. To czy chcę palić trawę to zupełnie inna kwestia. Boli mnie, że nie mogę tego legalnie zrobić.





Ostatnio dotarł do mnie wywiad z Pawłem Falkowskim, opublikowany w NaTemat.pl. Historia człowieka, który z powodu posiadania 1 grama marihuany trafił do więzienia. Oczywiście odkrywa to absurdy Państwowych działań, które to Państwo:

- nie określiło, co dokładnie oznacza nieznaczna ilość narkotyków
- zrównało nieszkodliwego zupełnie człowieka, z pospolitymi przestępcami
- zamiast resocjalizować, naraziło bohatera wywiadu, na kontakty ze środowiskiem przestępczym
- zniszczyło, a przynajmniej mocno utrudniło życie zupełnie niewinnemu człowiekowi

Co Państwo dało mu opiekę, o której tak górnolotnie mówi [Państwo nie Falkowski - jego zdanie jest zgoła inne]? Nie. Czy ten człowiek przestanie palić konopie? Pewnie przez najbliższych kilka miesięcy, dopóki nosił będzie elektroniczną obrożę. Później szczerze wątpie. Z pewnością będzie się z tym bardziej ukrywał i stanie się mniej ufny (w przeciwnym razie może zacząć szukać dobrego więziennego tatuażysty). Czy temu człowiekowi była potrzebna resocjalizacja? Z pewnością nie w takiej formie, w jakiej została mu zaoferowana. Moim jednak skromnym zdaniem działania policji i prokuratury, w sprawie tego człowieka odsłaniają tylko kolejne idiotyzmy w mechanizmie funkcjonowania naszego pięknego kraju. Równie dobrze można zamykać na rok więzienia wszystkich, którzy upijają się co piątek, za alkoholizm. Dochodzi do tego zresztą w krajach arabskich – mam nadzieję, że nie zmierzamy w ich kierunku. Niech Państwo nie interesuje się, czym ja się truję.

Najbardziej denerwuje mnie jednak zupełnie co innego, bo historii podobnych do tej powyżej, słyszałem już dziesiątki. Najbardziej denerwuje mnie podejście do obywateli, jak do owiec, które mogą sobie beczeć, ale z zagrody nie wyjdą, a haj na hali je juhasy łobstrzygą. Najbardziej danerwuje mnie, że Państwo świadomie działa w tym zakresie wbrew interesom społecznym, co gorsza – wbrew swojemu interesowi.

Wbrew nam: bo przywyczaja nas do tego, że wszystko co dobre, jest w jakiś sposób nielegalne (wielu polityków wpieprza się ludziom nawet do łóżka – tak zapraszam Panią Poseł, proszę mi powiedzieć, czy aby kopuluję w dobrej, katolickiej  pozycji), bo realizuje swoje krótkowzroczne cele polityczne, kosztem obywateli (min. zwiększając wskaźnik zatrzymań przez policję, zatrzymań dotyczących osób, które w żadnej mierze nie stanowią zagrożenia), bo w końcu bezrefleksyjnie przemiela przez swoją urzędniczą machinę ludzi, nie licząc się z ich życiem.

Wbrew swojemu interesowi: bo kontrolę nad narkotykami może posiąść, tylko i wyłącznie monopolizując ich rynek, podobnie, jak zmonopolizowany został rynek alkoholu czy papiersów. Oczywiście Państwo nie musi zajmować się dystrybucją marihuany – to byłoby przegięcie. Ale wprowadzenie koncesji, podobnie jak w przypadku innych używek, zasiliłoby znacznie skarb Państwa. Zasiliłaby skarb Państwa turystyka, podobnie jak zyskały na niej Czechy (ustawodawczy raj) czy Holandia. Odciążyłoby skarb Państwa z idiotycznych wydatków na ściganie młodych marihuanistów – koszt pracy policjanta, który w tym czasie mógłby obejść lombardy i szukać skradzionych telefonów, koszt paliwa, na dowiezienie aresztowanego do aresztu, koszt pracy sądu, koszt utrzymania więźnia, koszty papieru, czy nawet koszt durnego długopisu, który się zużywa podczas wypisywania bzdurnych wniosków – wszystkie te koszty odpadłyby, na rzecz zysków, z wydawanych koncesji i podatków akcyzowych, zysków z turystyki. Sam Falkowski koszty swojego zatrzymania szacujne na 30 000 PLN, nie wiem na jakiej podstawie. Ale jeśli tyle wyniosły, to nie chcę żeby ponoszone były z moich podatków. Nie lubię wspierać zinstytucjonalizowanej, legalnej przestępczości, w państwowym wydaniu. Nie wspominając już o kosztach społecznych, które w tej chwili ponoszą młodzi amatorzy trawki.

Legalną marihuanę dużo łatwiej kontrolować – wiadomo byłoby skąd pochodzi, czy aby waga się zgadza (o to dbałby urząd ochrony konsumenta), wiadomo byłoby czy jest sprzedawana nieletnim. Wyznaczono by miejsca, gdzie można ją palić itp. Nie mówiąc już o zaufoaniu społecznym wobec samej policji, która nie czepiałaby się co drugiego napotkanego po 22 godzinie, młodego człowieka. Ja zostałem przeszukany, pod kątem posiadania marihuany 3 krotnie, pomimo, że żadnej nie posiadałem (nie wiem, czy pozwalają pisać blogi w więzieniach). Czesi pozwolili hodować do 5 krzewów (depenalizując jedynie, a nie legalizując narkotyk), odbierając możliwości dochodu dilerom, którzy nota bene, sprzedawali nie tylko nieszkodliwą trawę, ale i zachęcali do zażywania innych, bardziej szkodliwych substancji. Dlaczego by więc nie zalegalizować?

Marihuana nie jest bardziej szkodliwa od alkoholu. Podobno, nie jestem lekarzem. Ale nie o stopień szkodliwości tutaj chodzi, a o możliwość wyboru. Może główną przeszkodą są właśnie wyborcze słupki – czyli krótkoterminowa korzyść małej grupy rządzących. Jeśli zgodnie z takimi zasadami ma być kierowany nasz kraj, to chyba warto zacząć uczyć się języków obcych. Część moich znajomych już mówi w czesztinie, więc może jest to dobrym kierunkiem.

Podsumowując:

Nie muszę być użytkownikiem marihuany, żeby w pełni popierać jej legalizację. Apeluję o objęcie amnestią wszystkich osób, ukaranych za posiadanie niewielkiej ilości marihuany (a niewielką ilość rozumiem, przez min 5 gram narkotyku), czyli ofiar ustawowej chimery, jaką była ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii. Narkotyku, a nie narkotyku, bo o tym co nim jest decyduje Państwo, a w tym wypadku zdecydowało źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz