środa, 16 października 2013

Survivalowy Paryż w 3 dni


Wypad sprzed dwóch albo trzech lat. Właściwie pierwszy, który zorganizowaliśmy korzystając z tanich Ryanairowych lotów. Całkowity koszt wyprawy: jakieś 300 plnów i dwie nieprzespane noce.

Lecieliśmy w pięciu. Dając się uwieść niesamowicie rozdmuchanemu marketingowi byłej stolicy kulturalnej świata, spodziewałem się więcej. Paryż nie jest najpiękniejszym z miast Europy. Niemniej jednak robi wrażeniei jest tam kilka miejsc, które każdy powinien zobaczyć. Nie udało mi się zobaczyć wszystkich.

Dzień pierwszy


Wylecieliśmy wieczorem z Krakowa, był środek Marca, ale po wylądowaniu w Beauvais odczuliśmy różnicę temepratur. Jak się później okazało nieznaczną. Od początku planowaliśmy, że wypad będzie raczej niskobudżetowy, dlatego nie planowaliśmy żadnych noclegów. Plan był taki, że wytrzymamy. Nie planowaliśmy również specjalnie przejazdów, więc zaraz po lądowaniu rozdzieliliśmy się na dwie grupy i staraliśmy się złapać stopa. Punkt zbiorczy ustaliliśmy pod wieżą Eiffla, która jak się okazało nie nazywa się Ajful Tałer, ale Tur Efel. Nieznajomość francuskiego kosztowała nas dosyć długi spacer. Nie ma to jednak znaczenia, bo i tak go planowaliśmy. Z podwózką poszczęściło się nam dosyć szybko i na obrzeża miasta, z lotniska pojechaliśmy w bardzo komfortowych warunkach, w dodatku facet, który nas odwoził okazał się polonofilem, który właśnie powrócił z wizyty u swoich teściów w Krakowie – wraz z żoną, Polką, mieszkali we Francji. Przemiły gość. Wyrzucił nas gdzieś na skraju metropolii. Przyjechaliśmy z tamtąd pociągiem do Paris Nord. I tutaj zaczęły się schody.

Na prowizorycznej mapce, którą przygotowaliśmy mieliśmy zaznaczoną północno – zachodnią część miasta. Była jak obszar poza lwią ziemią, poza jurysdykcją Mustafy. Marine – znajoma dziewczyna z Paryżą pisała nam: Do not go there. Jest to teren powszechnie uważany za niebezpieczny zakątek miasta – z największym odsetkiem porwań, rozbojów, morderstw i kradzieży. Piszę te słowa, więc nic wielkiego się nam nie stało. Poza 20 Euro, które od nas wyłudzono. Mogło być gorzej. Sami byliśmy sobie jednak winni. Zrozumiałem natomiast, jak czują się czarnoskórzy przybysze odwiedzający Katowickie Szopienice – czuliśmy się mniej więcej podobnie. Byliśmy trzema białymi punktami w morzu kolorowych twarzy. Szybko zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy, a właściwie, że nie powinno nas tam być i ruszyliśmy dalej. Kolejny wniosek – nie warto ufać do końca przewodnikom, którzy napatoczą się po drodze, szczególnie jeśli sami wychodzą z inicjatywą – ta wskazówka przydaje się w każdym z miejsc, które odwiedziłem. Jeśli ktoś jest zbyt pomocny – czegoś chce, najprawdopodobniej pieniędzy.



Trasa z pierwszego dnia to: Montmartre, Moulin Rouge, Łuk Tryumfalny i ostatecznie Wieża Eiffel'a. Google tę trasę szacuje na 1 godzinę 40 minut, jakieś 8 km. Bez błądzenia. Biorąc pod uwagę zawarte w tym czasie znajomości (pakistańsko, afrykańskie), piwo wypite nad Sekwaną, błądzenie po czarnej dzielnicy i ostatecznie po jakichś przemysłowych terenach miasta, całkowity czas naszej tułaczki możemy zawrzeć w jakichś 8 godzinach. Zatrzymał nas zaraz na początku widok z Montmartre i pod metalowym konstuktem, który jak mówił Ciebuch jest niesamowicie wymyślną inżynierską konstrukcją, byliśmy około 4, 5 w nocy. Zmęczeni, zziębnnięci i półśpiący postanowiliśmy zaczekać do świtu. Nie wytrzymaliśmy i pousypialiśmy na jakichś ławkach.

Dzień drugi


Świt zaskoczył nas całkie przyjemnym widokiem. Wieża Eiffel'a otoczona jest parkiem. Spotkaliśmy się z Młodym w punkcie zbiorczym. Okazało się, że oni wybrali podobną opcję noclegu, nie zawiązali jednak podobnych jak my znajomości. Udało im się jednak zaliczyć ucieczkę przed opieką społeczną, która jak się okazuje w turytycznym centrum miasta funkcjonuje całkiem sprawnie – Viva la France. Nie na tyle sprawnie, żeby ich złapać – chłopaki od paru lat trenują le Parkour, stąd ich wizyta w Paryżu, stolicy tego opartego na uciekaniu sportu.

Po szybkim śniadaniu w Parku pod niesamowicie wymyślną inżynierską konstrukcją, zwiedzeniu Champs Elysee zeszliśmy do metra, które nie różni się niczym w zasadzie od metra, którego używaliśmy w innych europejskich miastach. Od warszawskiego różni się natomiast tym, że jest nieco więcej niż jedna linia. Wizyta w Luwrze jest właściwie obowiązkiem dla nowoprzybyłych do Paryża. Więc i my tam kuknęliśmy. Jest olbrzymi. Jest chyba zresztą największym muzeum w Europie – proszę mnie jednak przy tym nie cytować. Jest z pewnością największym, w którym byłem. W środku: Art and stuff. Cała w zasadzie historia europejskiej sztuki jest w nim zawarta. Nie ma sensu opisywać – trzeba zobaczyć. Osławiona Mona Lisa okupowana jest przez rzesze azjatyckich turytów – można więc pożegnać się z obcowaniem ze sztuką w kameralnej atmosferze – trzeba przygotować się na bieg, trochę jak w Marzycielach – z tą różnicą, że w 7 minut nicczego sensownego nie uda się zobaczyć. Ja uwielbiam posąg Nike z Samotraki - jest. Byłem, widziałem, Dachowiec - polecam. Wszystkie zresztą wielkie muzea nastawione są na przemysłowe ilości zwiedzających. Wyszliśmy z Luwru oniemiali od nadmiaru dzieł sztuki, oniemięliśmy tak bardzo, że obiad w karłowatym labiryncie naokoło zakończył się popołudniową drzemką. Powstaliśmy i uderzyliśmy oglądać siedliszcze dzwonnika. Katedra jest bardziej majestatyczna z zewnątrz, w środku podzielona była na osobne nawy, które pomniejszały ją wizualnie. I tak piękna – wróciliśmy tam później. Młodzi postanowili resztę dnia spędzić z zaprzyjaźnioną grupą parkourową.

My z kolei nie mogliśmy nie odwiedzić Pere-Lachais. Rzecz jasna: Chopin, Molier, Wilde, Balzac, Edith Piaf. To fascynujące, jak udało się francuzom zgromadzić tylu znanych martwych ludzi w jednym miejscu. Mnie najbardziej ucieszyła rytualna fajka z Jimem Morrisonem. Nikt już nie pali tam jointów, nie tańczy, nie pije wina, ale jego grób i tak jest chyba jednym z częściej odwiedzanych. Na cmentarzu Pere – Lachais poznaliśmy również dwie przesympatyczne włoszki – Adę i Giulię. Dziwne miejsce na zawieranie nowych znajomości, ale ta okazała się wyjątkowo trwała i do tej pory ze sobą korespondujemy. Spędziliśmy wspólnie resztę wieczoru. Odwiedziliśmy kilka knajp, łącznie z jakimś strip barem – niestety męskim, co gorsza informacja o tym dopadła nas przypadkiem i znienacka, w rytm popularnej wówczas piosenki Barbra Streisend. Wieczór zakończyliśmy nad Sekwaną i pod Notre Dame. Po pożegnaniu się późno w nocy z włoszkami, przyszło nam spędzić kilka godzin do porannego pociągu na lotnisko, włócząc się po uliczkach miasta.

Chciałbym móc powiedzieć, że końcówka dnia była romantycznym spacerem, jak te przedstwiane na filmach. Krople deszczu na skroniach, trzech przyjaciół zagubionych w poszukiwaniu przygody. Nie było tak. Byliśmy zmęczeni, niewyspani, zziębnięci. Potrzeba snu jest po drugiej nieprzespanej nocy tak potężna, że Iwan zasnął ze sztoczeką do zębów w ustach. Rzucaliśmy się sobie do gardeł o byle pierdołę i właściwie szliśmy w milczeniu, bo drażniło nas za głośno wydychane przez współtowarzyszy powietrze. Każda próba konwersacji kończyła się kłótnią. Była to jedna z cięższych nocy w historii naszych podróży. Najlepsze miejsca do sqautowania zajęte są przez francuskich bezdomnych. Z tego co wiem Młodzi mieli więcej szczęścia i wynajęli pokój, płacąc 30 euro za noc. Była to połowa zakładanego przez nas budżetu na wyprawę, 1/3 którego pochłonęły shoty wódki za 7 euro każdy. Wskazówka, którą otrzymaliśmy, a nie posłuchaliśmy brzmiała: getting wasted in a bar can be VERY expensive. It was indeed. Zawsze należy słuchać wskazówek zaufanych tubylców.

Dzień trzeci

Spanie na dworcu w oczekiwaniu na pociąg, spanie w pociągu do Bouvais, spanie w samolocie. 
 

Co warto zobaczyć, a nam się udało:

Montmartre – zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Co prawda nie weszliśmy do kościoła, ale widok w nocy na Paryż, ze wzgórza byłoszałamiający. 

Wieża Eiffel'a – bardzo interesując inżynierska konstrukcja. Chroniona przez uzbrojonych w karabiny żołnierzy i oblegana przez sprzedających miniaturki wieży arabów.

Luwr – warto zobaczyć to, co widziało się w podręcznikach do sztuki na żywo.

Pere Lachais – cmentarz, ale bardz przytulny. Nie można chyba powiedzieć, że było się w Paryżu, bez wizyty tam.

Notre Dame – znów jest to jeden z symboli miasta. Wieczorem katedra jest dużo bardziej urokliwa, niż za dnia.


Lekcje, które wykorzystaliśmy podczas kolejnych podróży:


  • Jeśli ktoś oferuje ci bezinteresowną pomoc prawdopodobnie nie jest bezinteresowna.
  • Sen jest ważną częścią ludzkiej egzystencji. Warto spać, najlepiej w zarezerwowanym wcześniej pokoju.
  • Należy słuchać tubylców i omijać czarne dzielnice.
  • Gdzie się tylko da trzeba jeździć metrem, metro jest czadowe. 

Podsumowując: wyjazd był niesamowicie udany, pomimo zmęczenia, niewyspania i innych niedogodności było wspaniale. Z błędów trzeba było wyciągnąć wnioski, a ostatecznie i tak Paryż zainspirował nas do dalszych podróży. Nie to, że nie wyjeżdzaliśmy wcześniej. Po prostu udało nam się uformować dosyć zgraną ekipę. Paryż jest zdecydowanie innym miastem, niż to pokazują filmy i literatura, niemniej jednak jest jednym z bardziej majestatycznych miejsc w Europie.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz